7992, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
William FaulknerABSALOMIE, ABSALOMIE..Tytuł oryginału: Absalom. Absalom!(Tłum. Zofia Kierszys)(c) 1966 by William Faulkner1967, 2003IZasiedli parę minut po drugiej i przez to długie i parne, znużone i zmartwiałe wrzeniowe popołudnie siedzieli w tym pokoju, który panna Coldfield wcišż jeszcze nazywała kantorem, bo tak go kiedy nazywał jej ojciec - w pokoju mrocznym i dusznym, z żaluzjami szczelnie zasuniętymi już od lat czterdziestu trzech, bo w czasach kiedy panna Coldfield była młodš dziewczynš, kto tam uważał, że wiatło i przewiew przynoszš goršco i że w mroku jest zawsze chłodniej. Teraz (w miarę jak słońce coraz pełniejszym blaskiem padało na tę stronę domu) mrok kratkowało coraz więcej żółtych ukonych krech, w których drgały niezliczone czšsteczki kurzu czy też może - mylał Quentin - odpryski starej, zeschłej farby z łuszczšcych się żaluzji, wdmuchiwane do pokoju przez słońce zupełnie tak, jak mógłby je wdmuchiwać wiatr. Za jednym oknem pięła się po drewnianej kracie rozkwitła już po raz drugi tego lata wistaria i słychać było stamtšd od czasu do czasu nagły, suchy, dobitny furkot wróbli wród lici, a naprzeciwko Quentina siedziała panna Coldfield w odwiecznej żałobie, którš od czterdziestu trzech lat nosiła nie wiadomo po kim: po siostrze czy po ojcu, czy po nigdy nie istniejšcym mężu - wyprostowana w twardym, kanciastym fotelu, takim dla niej wysokim, że nogi jej, proste i sztywne, zdawałoby się, wykute z żelaza, zwisały jak dziecku z jakš bezradnš statycznš wciekłociš, nie dosięgajšc podłogi - siedziała i mówiła tym swoim posępnym, steranym, zdumionym głosem, mówiła i mówiła, aż wreszcie chwilami słuchanie zapierało się samo siebie, zmysł słuchu się unicestwiał i przed oczami Quentina stawał ten od dawna zmarły przedmiot jej daremnej, bezsilnej, a przecież niespożytej nienawici - jak widmo wywołane wspomnieniem zniewagi, spokojne, obojętne i już nieszkodliwe, powstałe z wieczystego snu zwycięskich prochów.Głos panny Coldfield nie milkł, po prostu przebrzmiewał. Mrok wtedy zalegał, trumiennie pachnšcy i osłodzony, przesłodzony woniš wistarii ponownie rozkwitłej na zewnętrznej cianie domu - woniš ujętš i destylowanš, przedestylowanš przez zaciekłe a ciche słońce wrzenia. W ten mrok, niby trzepnięcia bacika, dolatywały pierzaste trzepoty wróbli i wsnuwał się zatęchły zapach starego kobiecego ciała długo hartowanego w dziewictwie, i majaczyła w tej mgle zwrócona ku Quentinowi twarz panny Coldfield, mizerna i sterana ponad nikłym trójkštem żabotu i mankietów na tle oparcia tego zbyt wysokiego fotela, na którym ona cała, panna Coldfield, wyglšdała jak ukrzyżowane dziecko. Głos jej nie milkł, po prostu przebrzmiewał w nich przecišgłe chwile ciszy po to, by znów wybrzmiewać z nich powoli, sšczšc się niby strumień z jednej ławicy suchych piasków do drugiej, a w głosie, posłuszne mu posłuszeństwem cienia, dumało to widmo, jak gdyby było widmem nawiedzajšcym włanie głos, podczas gdy inne widma, szczęliwsze, nawiedzajš domy. Aż w scenę tak spokojnš, godnie przyzwoitš, jak scena z nagrodzonej szkolnej akwareli, wydarł się nagle z jakiego bezgłonego grzmotu on (ten człowiek-koń-demon), jeszcze w dymie siarki snujšcym się po włosach, ubraniu i brodzie - wdarł się nagle na czele bandy dzikich Negrów podobnych do częciowo oswojonych zwierzšt, przyuczonych jedynie do tego, by chodzić na dwóch łapach po ludzku; Negrów otępiałych, zwierzęco obojętnych, wród których się kulił ten francuski architekt - posępny nieborak w łachmanach i w kajdanach. On, z rudš brodš jedziec na koniu, w bezruchu trzymał dłoń podniesionš, za nim się tłoczyli w ciszy ci dzicy czarni i jeniec architekt, paradoksalnie dzierżšc zdobywcze łopaty, kilofy i topory - broń zwycięstwa na drodze pokoju, nie wojny. A potem w drugiej chwili, w której nie było miejsca na zdumienie, wydało się Quentinowi, że widzi, jak oni rzucajš się gwałtownie na sto kwadratowych mil dziewiczej, spokojnej, zadziwionej ziemi, by natychmiast z Nicoci bezszelestnej wyrwać dom wród pysznych strzyżonych francuskich ogrodów i ciskajšc to niby karty w grze na stół stwarzajš pod kapłańskš, nieruchomš dłoniš tę Setkę Sutpena - to Niech się stanie Setka Sutpena, jak niegdy owo pradawne Niech się stanie wiatłoć.A potem słuch Quentinowi powrócił i wydawało mu się, że słucha rozmowy dwóch Quentinów Compsonów: tego jednego Quentina Compsona przed wyjazdem na studia, Quentina tymczasem wcišż jeszcze na Południu, tu na zabitym deskami Południu, martwym już od roku tysišc osiemset szećdziesištego pištego, zaludnionym przez gadatliwe, znieważone, zawiedzione widma przeszłoci, Quentina, który teraz słucha, musi słuchać tego, co mu o dawnych widmowych czasach opowiada jedno z owych widm, opierajšce się dłużej niż inne koniecznoci spoczywania w ciszy, i tego drugiego Quentina Compsona, który z racji swej młodoci jeszcze nie może być widmem, ale kiedy i tak na pewno widmem zostanie z tej prostej przyczyny, że tak samo jak ona, panna Coldfield, urodził się i wychował na zabitym deskami Południu. Słuchał teraz, jak rozmawiajš ze sobš ci dwaj Quentinowie, dwaj nie-ludzie mówišcy nie-mowš - jak w długiej ciszy rozmawiajš ze sobš tak:Zdaje się, że ten demon... on się nazywał Sutpen... (Pułkownik Sutpen)... Pułkownik Sutpen. Znikšd znienacka przybył z bandš obcych Negrów na tę ziemię i założył plantację... (Przemocš wydarł z ziemi plantację, mówi panna Rosa Coldfield)... przemocš wydarł. I ożenił się z jej siostrš Ellen, i spłodził syna i córkę, którzy... (Jak cham spłodził, mówi panna Rosa Coldfield)... jak cham. Którzy byliby jego chlubš, podporš i pociechš w staroci, gdyby nie to, że... (gdyby nie to, że oni mu zniszczyli życie czy jak to tam było, bšd te* on ich zniszczył czy co tam. I umarł)... i umarł. Nikt nie czuje bólu z tego powodu, mówi panna Rosa Coldfield... (Nikt oprócz niej.) Włanie, nikt oprócz niej. (I oprócz Quentina Compsona.) Włanie. I oprócz Quentina Compsona.- Bo Quentin jedzie na Uniwersytet Harwardzki, jak mi mówiono - powiedziała panna Coldfield. - Otóż ja sobie nie wyobrażam, żeby kiedykolwiek Quentin tu powrócił i osiadł na stałe jako prowincjonalny adwokat w takiej małej miecinie jak Jefferson. Już się Jankesi postarali o to, żeby na Południu niewiele dla młodego człowieka zostało do roboty. Więc może wkroczy Quentin na drogę kariery literackiej, tak jak to obecnie czyni tu dużo panów i pań z towarzystwa, i może kiedy Quentin to wszystko sobie przypomni i o tym napisze. Pewnie będzie Quentin już żonaty i żona zapragnie nowej sukni albo nowego fotela w domu, więc Quentin o tym napisze i złoży to w redakcji jakiego czasopisma. Może życzliwie wspomni Quentin wtedy staruszkę, która chociaż Quentin by wolał spędzić ten czas z rówienikami na wieżym powietrzu, kazała mu siedzieć ze sobš przez całe popołudnie w tych czterech cianach i słuchać cierpliwie opowiadania o ludziach i sprawach, i wydarzeniach, jakich, na swoje szczęcie, Quentin uniknšł. Ja wiem, że Quentin by wolał być teraz z rówienikami.- Tak, proszę pani - powiedział Quentin.Tylko że tak naprawdę to jej wcale nie chodzi o mnie - pomylał. - Ona po prostu chce, żeby to wszystko zostało wypowiedziane.To było na poczštku tej całej rozmowy. Jeszcze miał w kieszeni kartkę, którš mu przed samym południem doręczył jaki mały Murzynek - tę kartkę od panny Coldfield z zaproszeniem - cudaczna, sztywna, oficjalna proba, będšca właciwie pozwem nieomal z tamtego wiata - ten dziwaczny archaiczny arkusz starowieckiej dobrej papeterii, schludnie zapisany nikłym, zwartym pismem. Pismo to wiadczyło o charakterze zimnym, nieubłaganym, a nawet bezwzględnym, na czym Quentin się nie poznał może, dlatego, że tak bardzo był zdumiony zaproszeniem kobiety prawie trzy razy starszej od niego, z którš nie zamienił w sumie nawet stu słów, chociaż znał jš przez całe swoje życie, a może po prostu dlatego, że miał dopiero dwadziecia lat. Posłuszny wezwaniu, natychmiast po wczesnym obiedzie przewędrował poprzez suchy, zakurzony upał poczštków wrzenia te pół mili z domu Compsonów do jej domu. Jej dom, podobnie jak ona sama, wyglšdał na nieco mniejszy, niż był w rzeczywistoci - niski, pomimo że jednopiętrowy, nie otynkowany i trochę odrapany, miał jednak w sobie cechę posępnej trwałoci, jak gdyby, podobnie jak panna Coldfield, został stworzony po to, by trwać, być nieodzownš czšstkš, uzupełnieniem jakiego wiata pod każdym względem mniejszego niż rzeczywisty wiat naokoło. W sieni z okiennicami szczelnie zamkniętymi, gdzie mrok był gorętszy niż jasnoć na dworze, jakby to nie sień była, a stary grobowiec, w którym się zatrzymały te wszystkie westchnienia czasu opieszałego, nabrzmiałego żarem, wcišż się powtarzajšce i powtarzajšce w cišgu minionych czterdziestu trzech lat, już czekała na Quentina mała postać w czerni nawet nie szeleszczšcej, z twarzš mglistš ponad bladym trójkštem koronek żabotu i mankietów - badawcza, natarczywa i skupiona czekała, żeby go poprowadzić w głšb domu.Ona po prostu chce, żeby to wszystko zostało powiedziane - mylał Quentin - żeby ludzie, których ona nigdy nie zobaczy i o których nigdy nie usłyszy, którzy ani o jej istnieniu nie wiedzš, ani jej nie widzieli, kiedy to przeczytali i wreszcie pojęli, dlaczego Bóg dopucił do tego, żemy przegrali wojnę: tylko w ten sposób, poprzez krew naszych mężczyzn i łzy naszych kobiet, Bóg mógł powstrzymać tego demona, zetrzeć jego imię i potomstwo z powierzchni ziemi.A potem prawie natychmiast doszedł do wniosku, że to nie jest powód, dla którego panna Coldfield wysłała tę kartkę, i to włanie do niego, bo gdyby po prostu chciała, żeby to zostało wypowiedziane, napisane czy nawet... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl