7995, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Vonda N. McintyreOgnista powóddla Frances CollinOGNISTA POWÓDMroczna sunęła powoli po dnie szerokiej, rwšcej rzeki, wal-czšc z silnym pršdem. Czysta woda opływała jej pancerz niespiesz-nymi bulgoczšcymi falami, okršgłe kamienie drapały jš lekkow łuski na brzuchu. Mogłaby tu żyć, ukryta pod progami czy w roz-lewiskach, nie różnišc się wiele od dużego głazu. Co parę godzinmusiałaby wynurzać się na powierzchnię, by uzupełnić zapasy tle-nu. Z czasem pewnie nawet zmieniłaby zabarwienie pancerza, byidealnie się przystosować do janiejszych, szarych skał w tej oko-licy. Ale sunęła dalej; nie zostanie w tej rzece tak długo, by zmie-nić rdzawe zabarwienie.Wibracje powiadomiły jš o bliskoci rzecznego progu. Zaczę-ła bardziej uważać, czego chwyta się rękami i nogami, choć to ma-sa jej ciała miała być prawdziwš kotwicš. Kamienie, toczšce siędnem strumienia, nie stanowiły dobrego oparcia dla pazurów. Tur-bulencja była zdradliwa i podniecajšca, ale teraz Mroczna zużywa-ła więcej sił na przesuwanie się naprzód, a koryto rzeki wyraniesię pod niš kołysało. Woda stała się bardziej rwšca, lecz także i płyt-sza, a kiedy Mroczna wyczuła wokół siebie sporo ogromnych głazów,wystawiła plecy na uderzenie pršdu i wychyliła się nad powierzch-nię, by zaczerpnšć powietrza.Pršd uderzył z impetem o jej plecy; woda rozprysnęła się mi-liardem kropel, osłaniajšc jš mgielnym welonem. Odetchnęła głę-boko, wypełniła zapasowe płuca, zmuszajšc się, by nie przekroczyćnajbardziej efektywnego tempa pobierania powietrza. Chciałajak najszybciej znowu znaleć się pod wodš, ale wiedziała, że nicdobrego z tego nie wyjdzie, jeli podczas postoju zużyje więcej tle-nu, niż mogła przechować.Jej pancerz, aczkolwiek nieprzepuszczalny i odporny na ból,odbierał inne doznania. Miała nieustannš wiadomoć istnienia te-go małego punktu ciepła - nazwijmy to w ten sposób, nie znala-zła bardziej odpowiedniego okrelenia - w samym rodku grzbie-towego grzebienia. Było to urzšdzenie nadawczo-odbiorcze. Niemogła nie słuchać nadchodzšcych wieci, nie potrafiš stłumić sy-gnałów, które nieustannie zdradzały jej obecnoć. Dzięki temuaparatowi mogła wzywać pomoc w chwilach zagrożenia, ale niechciała, żeby jš odnaleli. Chciała uciec.Zanim zdołała nabrać powietrza jak należy, wyczuła zbliżajš-cy się helikopter, bardzo wysoko i jeszcze daleko od niej. Nie wi-działa go: zasłona rozpylonej wody lniła przed krótkowzrocznymioczami. Nie słyszała go: szum rzeki zagłuszał wszelkie inne dwię-ki. Ale miała jeszcze parę innych zmysłów, na które nie znalezio-no dotšd nazwy.Osunęła się pod wodę. Gdyby kto chciał zauważyć, co się sta-ło, musiałby obserwować zwykły głaz, taki sam jak wszystkie po-zostałe. Jeli poszukiwacze nie namierzš jej nadajnika, jeszczebędzie mogła uciec.Znowu ruszyła z mozołem pod pršd, ku ródłu rzeki.Jeli dopisze szczęcie, ten helikopter będzie zwykłym helikop-terem patrolowym i nie zlokalizuje jej nadajnika. Taka możliwoćrzeczywicie istniała, gdyż aparat, nie majšcy cech charakterystycz-nych lasera, był nastrojony na nadawanie wšskokierunkowe. W koń-cu został zaprojektowany z mylš o transmisjach satelitarnych.Ale sygnał ten nie przechodził przez wodę; sondy nie mogły jejzlokalizować, a ona nie mogła ich zobaczyć ani poczuć przez grubšsrebrnš powierzchnię wody. Ruszyła dalej, ufna w swoje szczęcie.Teren nie spełniał warunków, do których została przystoso-wana. Pod ziemiš czuła się znacznie swobodniej niż pod wodš,lecz ten grunt nie był dobry do kopania. Mogła przeżyć równieżpod powierzchniš substancji płynnej, a podróż zabierała z pewno-ciš mniej czasu. Jeli nie była w stanie wydostać się na górę, że-by odetchnšć, pobieranie tlenu bezporednio z wody zabierało ty-le samo czasu. Ruch wody był zbyt przewidywalny jak na jej gust,a zakres temperatur trywialny w porównywaniu z tym, co mogławytrzymać. Wolałaby przemieszczać się pod ziemiš, gdzie odkry-waniu terenu towarzyszył dreszcz podniecenia. Gdyż choć byłapowolna, metodyczna i niemal niezniszczalna, została stworzonana odkrywcę. Tylko teraz nie miała czego odkrywać.Zastanawiała się, czy które z jej przyjaciół dotarło aż tak da-leko. Wraz z szeciorgiem innych postanowili w tajemnicy zbiec.Ale nawzajem mogli sobie jedynie dodawać otuchy; każde z nichwyruszyło na własnš rękę. Dwadziecioro innych z jej gatunkuczekało w rezerwacie na zadania, które nigdy nie miały nadejć,i udawało, że nie zostali opuszczeni.Choć wieczór jeszcze się nie zbliżał, wiatło przygasło, a dnorzeki stało się szaroczarne. Jej oczy spoglšdały mrocznie spodpancerza. Miały kolor głębokiego błękitu wpadajšcego w czerń -jedyne, co było w niej piękne; jedyne, co było w niej piękne przedtransformacjš i po niej z istoty, która mogła uchodzić za człowie-ka, w takš, która za człowieka uchodzić nie mogła. Ale teraz nieżałowała, że zgłosiła się na ochotnika. Zmiana nie skazała jej nasamotnoć. Zawsze była samotna. A także bezużyteczna. W no-wym życiu zyskała jakš wartoć.Koryto rzeki wiło się pomiędzy wysokimi drzewami o gęstymlistowiu, nieprzepuszczajšcym promieni słonecznych. Nie wiedzia-ła, czy zakłóca także sygnały radiowe. Nie została zaprojektowa-na z mylš o pracy wród bujnej zieleni i nigdy nie badała, jak za-reaguje na niš jej ciało. Wštpiła jednak, żeby mogła bezpieczniewybrać się na spacer pomiędzy ogromnymi cedrami. Usiłowałasię zorientować w położeniu, przywołujšc na pomoc czas słonecz-ny i cielesnš pamięć. Zdolnoć wykrywania pól magnetycznych by-ła bezużyteczna tutaj, na Ziemi; ten zmysł został przeznaczonydla bardziej delikatnych sygnałów. Zamknęła go, jak zamknęłabyoczy przed rażšcym wiatłem.Opadła na dno i ruszyła w górę rzeki. Trzymała się głównegonurtu. Minęła dopływy i stopniowo główna rzeka stała się niczymwięcej jak tylko strumieniem.Znowu wyjrzała.Niedaleko, tuż za ródłem, które dawało poczštek rzece, znaj-dowała się przełęcz. Na lewo widniało wielkie osypisko - tu gdzieniegdy zawaliła się skalna ciana. Rzeka omijała te tony kamie-ni, wyrzucona z pierwotnego koryta. Osypisko cišgnęło się dale-ko, na pewno do przełęczy, a przy odrobinie szczęcia może i po-za niš. Było idealne. Mroczna ruszyła w poprzek rzeki, ledwieukryta pod wodš. Czuła, że kamienie pod jej stopami zmieniajšsię z owalnych, wygładzonych przez wodę w ostre, wieżo odłama-ne od macierzystej skały. Dotarła do krawędzi brzegu, gdzie po-szarpana kamienna płaszczyzna sięgała w głšb rzeki. Odsunęłaparę większych kamieni, napięła mięnie i zaryła się w odłamki.Jej radar zasygnalizował obecnoć spękanej krystalicznej ska-ły macierzystej. Spodziewała się, że trafi na cianę litego kamieniai będzie musiała wyłonić się na powierzchnię, ale cała przeprawaprzez przełęcz przebiegała w dobrych warunkach. Po drugiej stro-nie, gdy zaryzykowała zerknięcie na wiat, tekstura terenu zmieni-ła się radykalnie. Kiedy skończyły się kamienne osypiska, nie mu-siała szukać drugiej rzeki. Wryła się w miękkš ziemię.W chłodnych suchych ciemnociach przemieszczała się wol-niej, lecz znacznie bezpieczniej niż rzekš. Sygnał radiowy niemógł się przedostać przez warstwę gruntu. Oczywicie przez całyczas dokładnie wiedziała, gdzie znajduje się powierzchnia. W prze-ciwieństwie do wody i powietrza, nie ulegała cišgłym zmianom.Niewiele mogło zdradzić obecnoć Mrocznej, jeli nie liczyć nagłe-go zapadnięcia się zbocza. To było możliwe, ale jej sonar wykry-wał wszystkie słabe punkty i grone usterki struktury gruntu.Chciała odpoczšć, ale musiała jak najszybciej dotrzeć do kry-jówki fruwaków. Nie zostało jej już wiele drogi. Każdy pokonanymetr był ważny, ponieważ dopiero po przekroczeniu granic mo-gła się poczuć bezpieczna... Bezpieczna od zwyczajnych ludzi; niepotrafiła przewidzieć, co zrobiš fruwaki.Jej pole widzenia zmieniło się bardzo od czasów, kiedy byłaczłowiekiem. Za dnia widziała kolory, ale w nocy i pod ziemiš ko-rzystała z podczerwieni, która zmieniała mrok w wyrane i rozróż-nialne cienie. Miały być kolorowe, ale widziała je w gamie czer-ni. Zdradzały, przez jaki rodzaj ziem przechodzi, i mówiły wiele0 tym, co rosło na powierzchni. Mimo to po zachodzie słońca prze-kopała się przez gęstš darń i rozejrzała po lesie. Księżyc jeszczesię nie pojawił, a pobliski strumień był ciemny niemal tak jaklód. wierki miały ten sam głęboki kolor, co w jasnych promie-niach słońca. Ale wszystkie kolory zniknęły w czerni.Odetchnęła głęboko zimnym powietrzem. Pod ziemiš byłociasno, choć nie musiała jeszcze przełšczyć się na ograniczaniepoboru własnego tlenu. To było zastrzeżone dla terenów położo-nych znacznie głębiej i o wiele trudniejszych warunków.Powietrze pachniało mchem, paprociami, drzewami iglastymi1 porowatymi kamieniami. A pod tym wszystkim tkwił siarkowywulkan i słodka, delikatna woń fruwaków.Znowu zatopiła się w ziemi i ruszyła przed siebie.Im bliżej była wulkanu, tym bardziej splštane i chaotycznestawały się warstwy ziemi. Lawa i ruchy tektoniczne, lodowcei erozja zmasakrowały, rozdarły, zgniotły powierzchnię i wszyst-ko, co leżało pod niš. Daleko w dole Mroczna natknęła się na prze-krzywiony złom granitu, zbyt twardy, by mogła się przez niegoszybko przekopać. Ruszyła ku górze, w nadziei że szybko przedo-stanie się na jego drugš stronę. Ale tak się nie stało; wyłoniła sięna powierzchnię w mronej ciszy nocy w dzikich ostępach. Zie-mia i kamyki osypały się z jej opancerzonych ramion. Spojrzaław podczerwieni ku celowi, do którego zmierzała.Widok napełnił jš podnieceniem. Poronięte drzewami zbo-cze opadało ku splštanej masie poczerniałych kłód - pierwszejprzeszkodzie dla tych, którzy chcieliby się wedrzeć na... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl